Jak wszyscy wiemy, wątpliwości dotknęły nie tylko mnie, ale także m.in. Międzynarodową Unię Astronomiczną, i to jej a nie moją decyzją Pluton przestał być planetą w roku 2006. Wywołało to horrendalne wręcz oburzenie w USA (o tym w dalszej części tekstu) i nieco bardziej stonowaną reakcję reszty świata. Otrzyjcie łzy, pogódźcie się z tym faktem, planet zostało raptem 8. Skąd jednak te nieporozumienia, zmienność decyzji i ogólny rozgarbiasz? Żeby to zrozumieć musimy się cofnąć o tysiące lat.
Planety znane były od zarania człowieka, odkąd tylko spojrzeliśmy w niebo. Według rozumienia starożytnych, dostrzeżenie ich nie stanowiło żadnego problemu - były to bowiem jedyne ruchome obiekty na tle morza gwiazd, czy też sklepienia niebieskiego. Tak również opisywali je starożytni Grecy i to od nich zapożyczyliśmy samo słowo "planeta", w Helladzie oznaczającego wędrowca. Ile więc było tych planet? Siedem - Słońce, Merkury, Wenus, Księżyc, Mars, Jowisz i Saturn - wszystkie doskonale widoczne z Ziemii bez wykorzystania specjalistycznej optyki (podobnie zresztą jak Uran - niestety, poruszał się on za wolno oraz był nieco za ciemny by zostać zauważonym przez starożytnych), wszystkie wyraźnie inne od pozostałych punktów na niebie, były one bowiem w nieustannym ruchu. Przyszedł Kopernik i nieco namieszał - stawiając Słońce w centrum układu, odebrał mu status planety, przekazując go niejako Ziemii, Księżyc został natomiast zdegradowany do roli skromnego satelity. Przyszedł wiek XVIII, era nowożytna, gdzie po raz pierwszy byliśmy świadkami rozszerzenia granic naszego Układu Słonecznego - dokonał tego angielski naukowiec William Herschel. Sam początkowo gorąco temu zaprzeczał, nie oczekiwał on wszak odkrycia planety (nikt tego przecież nigdy nie dokonał, planety były tam od zawsze), więc opisał Urana jako "przedziwną kometę, bez ogona i chmury gazów". Kiedy wreszcie do wszystkich dotarło, że to nie kometa jednak, pojawił się problem z nazwą - nikt nigdy nie nadawał planecie nazwy. Skoro kiedyś używano imion bóstw, to może w erze nowożytnej użyć zamiast tego imiom władców? Świetny pomysł! Oto mamy więc (w kolejności od Słońca) - Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, George. Tak. George. Na cześć ówcześnie panującego w Wielkiej Brytanii Króla Jerzego. Nie przyjęło się to za specjalnie poza Imperium, więc zaczęto proponować inne nazwy (m.im. Neptun - aż chce się powiedzieć - "jeszcze nie"), ale ostatecznie stanęło na Uranie, co ma sens, jeśli zerknie się na mitologię rzymską - Saturn jest ojcem Jowisza, więc nowoodkryta planeta powinna być ojcem Saturna. Jednakże w tym momencie niejako zaczyna nam brakować odpowiednich postaci w mitologii rzymskiej (a to stąd pochodzą nazwy planet), więc szukamy greckiego odpowienika Saturna - tym jest Kronos, a jego ojcem Uranus. Uff..Mam nadzieję ze za bardzo nie poplątałem i nie zgubiłem Was w tej kosmicznej Modzie na Sukces. Żeby jeszcze bardziej zagmatwać i poplątać sprawę Urana, warto nadmienić, że mimo wszystko wykonano należyty pokłon w stronę Imperium Brytyjskiego - księżyce tej planety, swoje nazwy wzięły z postaci ze sztuk Williama Shaekspear'a
Starożytne bóstwa i planety. Pasują do siebie idalnie. |
W międzyczasie, tuż na początku XIX wieku liczba planet w naszym Układzie wzrosła do 8, a co ważniejsze, nowy towarzysz był znacznie bliżej niż zimny, odległy i niedostepny Geor..uhm..Uran. Ceres - bo takim właśnie imieniem rzymskiej bogini urodzaju nazwano nową planetę, krążyła sobie między Marsem a Jowiszem. Witamy sąsiada. Chwilę póżniej planet mieliśmy już 9, 10, 11 - oto na horyzoncie pojawiają się bowiem Vesta, Pallas oraz Juno, bliscy sąsiedzi Ceres. Taki stan trwał przez prawie 50 lat, kiedy pod wpływem coraz to większej ilości odkryć podobnych obiektów tym miejscu, zdano sobie sprawę z niepraktyczności nadawania każdemu z nich statusu planety, oraz z aktu odkrycia czegoś zupełnie nowego w Układzie Słonecznym - obiektu który dziś znamy jako pas asteroid.
Wracając jednak na peryferie - wiedzieliśmy, że Uranto nie koniec, że za nim coś się czai. Jego orbita bowiem nie podążała bowiem za wskazaniami najdoskonalszych równań matematycznych jakimi dysponowaliśmy - Newtonowskiej teorii grawitacji - więc albo teoria była do wyrzucenia, albo...no właśnie, albo co? Mimo że nigdy nie testowano równań Newtona na takie odległości, ostatnią rzeczą jaką chcieliśmy robić, było pozbywanie się podstaw nowoczesnej nauki, więc warto było sprawdzić najpierw czy może coś tam w otchłani zaburza ruch nowo odkrytej planety. Odwrócono równanie w ten sposób, by przy rozwiązaniu mogło wskazywać potencjalne miejsce takiego obiektu. Jaki był efekt. Odkrycie Neptuna - był on dokładnie tem, gdzie przewidywał to Newton swoimi równianiami. Mimo kojnego zamieszania z nazwami, nieco mniejszego niż w przypadku Urana, ostatecznie powrócono do nazewnictwa bazującego na rzymskim panteonie [1] i tak oto planet mieliśmy 8.
Historia lubi sie powtarzać, więc tym razem problemy były z orbitą Neptuna - coś ją zaburza, więc jak mówi nam doświadczenie - coś tam musi być. Rozpoczęły się poszukiwania mitycznej planety X. Technika która zdała egzamin poprzednim razem, teraz dała ciała, Newton nie pomógł, planety X nikt nie był w stanie znaleźć. Clyde Tombaugh, amerykański astronom zastosował nieco inną technikę - zamiast szukać punktowo, zaczął on mozolnie skanować niebo. Efekt? Udało się, z wielką pompą obwieścił on odnalezienie planety X, pierwszej planety odkrytej przez Amerykanina, źródło wszelkich zakłóceń obserwowanych na orbicie Neptuna, co więcej dorównujące rozmiarom swojemu niebieskiemu kuzynowi. Był rok 1930 a nową planetę nazwano Plutonem (znów kłania się Rzym). Stopniowe ulepszenia w dziedzinie optyki i astronomii działały jednak na zdecydowaną niekorzyść tego ciała niebieskiego - z każdą dekadą zdecydowania tracił on na swoich rozmiarach. Według wyliczeń ówczesnych uczonych, jeśli Pluton zachowałby to tempo, to zniknąłby kompletnie przed rokiem 1989 - żarty żartami, ale trzeba było coś z tym fantem zrobić. Jak na początku wpisu zauważyłem - nawet 7-latek zauważyłby że coś tu jest nie halo, ta "planeta" jest kompletnie niepodobna do tego, co przywykliśmy za planetę uważać. Brak sprecyzowanej definicji planety, tylko sprawę utrudniał. Po dekadach debat i odkryć (chociażby zauważenie coraz większej ilości obiektów "plutono-podobnych" w jego okolicy) Międzynarodowa Unia Astronomiczna zdecydowała, że Pluton planetą już nie będzie, zwyczajnie sobie na to nie zasługuje, nie wyczyścił bowiem swojej orbity z mniejszych obiektów.
Świat przyjął do wiadomości te rozsądne argumenty i zaczął poprawiać książki i podręczniki. Ameryka zareaagowała nieco bardziej nerwowo - wśród planeto-odkrywców nie było już żadnego z nich - tak ja wyjaśniam to zachowanie. Neil deGrasse Tyson ma zgoła odmienną teorię; wg. niego, dla dziecka nie mającego pojęcia o greckiej/rzymskiej mitologii, Pluton był jedyną ostoją normalności w trakcie wkuwania na pamięć nazw kolejnych 9 obiektów. W języku angielskim dzieli on bowiem swoją nazwę z Pluto - psiakiem spod znaku Walta Disneya, któremu nikomu nie trzeba przedstawiać. Umiłowanie do postaci z dzieciństwa po paru latach zamieniło się więc w nienawiść i brak pogodzenia się z faktami;)
Na dziś jest więc 8. Wydaje się że na tej liczbie pozostanie, chociaż zwolennicy teorii spiskowych ciągle wyglądają w kierunku planety X.
[1] - to tylko nazwy w kulturze Zachodu. Uran w językach japońskim, koreańskim, chińskim, wietnamskim, można przetłumaczyć jako "Król Nieba", natomiast Neptun to "Gwiezdny Król Morza".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz